Cruelty
- Daleko jeszcze? - spytała
Melody, gryząc dolną wargę. Rozglądała się nerwowo po wnętrzu
auta, które prowadził Max. Deska rozdzielcza była porysowana, a
przy przednim lusterku wisiał niewielki biały miś w czapce
mikołaja z oderwaną łapką. Zastukała opuszkami palców w kolano.
- Nie – odpowiedział
chłopak zdawkowo. Był zbyt skupiony, żeby zauważyć ostentacyjne
westchnienie brunetki. Jechał szybko, a usta miał zaciśnięte w
wąską linię. Jeśli się martwił, a może nawet bał, to nie
dawał tego po sobie poznać. Melody obejrzała się przez ramię.
Na tylnym siedzeniu Alex skubał końcówkę szalika. Atmosfera była
bardzo napięta. Kiedy Max wziął ostro kolejny zakręt, dziewczyna
zacisnęła dłonie na fotelu. Jechali przez miasto do pracy
Justina. Musieli się upewnić, że wszystko z nim w porządku.
Musieli.
Po kilku minutach uciążliwej
ciszy, Max wreszcie zaparkował przed ogromnym, pięknym budynkiem,
który okazał się być pięciogwiazdkowym hotelem. Dwie potężne
kolumny ozdobione były światełkami, a przy szerokich drzwiach
stali dwaj odźwierni. Kamienne schody wyglądały na śliskie, lecz
nie to teraz zaprzątało myśli Melody. Dziewczyna zerwała się z
miejsca i popędziła w stronę drzwi. Mężczyźni uprzejmie je dla
niej przytrzymali. Choć może nie było to z czystej uprzejmości,
ale z przymusu i tak zrobiło jej się miło. Zatrzymała się na
środku przestronnego lobby, który wyglądał jak wyjęty z innej
epoki. Sufit był bardzo wysoko. Na oknach wisiały ciężkie,
wyszywane złotem zasłony. Przy schodkach prowadzących do szeregu
wind stał niewielki stolik, kilka foteli i kanapa z wymyślnie
ukształtowanymi nogami. Na ramach potężnych obrazów znajdowały
się drobne złocenia. Melody przyszło na myśl, że to miejsce
wygląda jak pałac, w którym zawsze chciała zamieszkać.
Max lekko szturchnął ją w
ramię.
- Justin pracuje tu jako
obsługa hotelowa – mruknął i podszedł do kontuaru, za którym
stał starszy, ciemnoskóry, nienagannie ubrany mężczyzna. -
Przepraszam, gdzie mogę znaleźć pana Biebera? Pracuje tu. To
pilne.
Mężczyzna skinął w
stronę mahoniowych drzwi po jego lewej stronie. Max wymamrotał
pospieszne „dziękuję” i pociągnął za sobą Melody, która z
kolei targała Alexa. Wpadli do pomieszczenia pełnego obsługi,
niektórzy palili papierosy, inni jedli przekąskę. Powietrze było
gęste od dymu. Sądząc po ilości kurtek i płaszczy oblegających
ściany, była to jedynie połowa osób, które tu pracowały. Melody
przesunęła wzrokiem po wszystkich twarzach w pokoju i nie znalazła
tej, którą najbardziej pragnęła zobaczyć.
- Przepraszam, czy jest tu
pan Bieber? - zapytała pierwszej lepszej dziewczyny, która właśnie
kończyła papierosa. Posłała jej zdziwione spojrzenie.
- Hej, Jared, ona pyta o
Biebera! - wrzasnęła do kogoś na drugim końcu pomieszczenia.
- Nie ma go – odkrzyknął,
a wokół niego grupka osób się zaśmiała. Żadne z nich nie
zdawało się przejmować ich desperacją. Wrócili spokojnie do
rozmowy i wypalania po kilka papierosów naraz, a Melody poczuła jak
wzbiera w niej gniew. Podeszła szybkim krokiem do roześmianego
mężczyzny i popchnęła go na ścianę, przyciskając ramię do
jego gardła. W pokoju zapadła cisza.
- Jedne z pierwszych rzeczy,
jakich uczysz się w psychiatryku, jest samoobrona i walka o
przetrwanie. Wiem jak złamać ci rękę w trzech miejscach, nawet
się przy tym nie męcząc. Ciekawe, czy wtedy byłoby ci do śmiechu.
A teraz, proszę, grzecznie odpowiedz na pytanie. Gdzie jest Justin?
- wycedziła przez zęby, napierając mocniej na Jareda, który
zaczął się robić czerwony.
- Wyszedł jakieś pół
godziny temu – wysapał z trudem. - Z jakimś starszym facetem. Nic
więcej nie wiem.
Melody odsunęła się od
niego, pozwalając mu upaść na kolana, kaszląc głośno. Odwróciła
się i w milczeniu opuściła pomieszczenie, a za nią Max i Alex.
Kiedy wyszli na zewnątrz, Max zatrzymał ją i spojrzał na nią
dużymi oczami.
- Co to było? - zapytał,
uporczywie się w nią wpatrując.
- Prosta sztuczka, która
ratowała mi życie mnóstwo razy – mruknęła, wsiadając do auta.
- Musimy szybko znaleźć Justina, bo mam złe przeczucia – dodała
cicho.
Max siadł za kierownicą i
odwrócił się w stronę brunetki.
- Dokąd mam jechać?
- Jeszcze nie wiem. Może
powinniśmy się jakoś rozdzielić. Wtedy będziemy mieli większe
szanse.
- Jasne, Fred, ty i Daphne
przeszukacie sypialnię, a ja z Kudłatym i Scooby'm sprawdzimy
piwnicę – powiedział Max, i, choć Melody nie było do śmiechu,
mimowolnie zachichotała. - Musimy sprawdzić jego stary dom i bar
Bobby'ego, ostatnio często tam bywał. Bierz samochód i Alexa, a ja
pójdę do Bobby'ego.
- Oddajesz mi swojego
chłopaka i auto? To się nazywa zaufanie.
- Uważaj na nich –
mruknął Max, po czym wysiadł z samochodu i pobiegł chodnikiem.
Melody usiadła na miejscu
kierowcy, a Alex zajął siedzenie obok. Dawno nie prowadziła, ale
nie miała teraz czasu przejmować się takim drobiazgiem. Odpaliła
silnik i ruszyła, prawie nie używając hamulca.
- Myślisz, że nic mu nie
jest? - usłyszała cichy, zmartwiony głos Alexa. - Nie znałem go
zbyt dobrze, ale był takim dobrym przyjacielem dla Maxa.
- Shh, nie martw się –
powiedziała cicho Mels i położyła swoją dłoń na dłoni Alexa.
- Znajdziemy go i poślemy jego ojca za kratki, o ile wcześniej nie
zatłukę go gołymi rękami. - Dziewczyna westchnęła. Starała się
nie snuć przypuszczeń, ani, co gorsza, nadziei.
Resztę drogi pokonali w
milczeniu. Kiedy Melody zatrzymała samochód pod ogromnym budynkiem,
jej serce zaczęło się szamotać w klatce piersiowej. Przez chwilę
patrzyła na bogatą budowlę, która wyglądała na opuszczoną.
Zerknęła na Alexa i wysiadła z auta, ruszając pewnym krokiem w
stronę drzwi. Weszła do środka, starając się zachować zimną
krew. Rozejrzała się po wnętrzu. Wszystko stało na swoim miejscu
pokryte grubą warstwą kurzu i pajęczynami. Skrzywiła się.
- Idę na górę, ty
rozejrzyj się tutaj – poprosiła stojącego za nią Alexa.
Wzięła głęboki oddech i
zaczęła wdrapywać się po schodach. Unikała dotykania brudnej
poręczy. Wyglądało na to, że nikt nie mieszkał w tym domu od
bardzo dawna. Do jej umysłu jak burza wtargnęło wspomnienie
Justina pokazującego jej to miejsce. Nie był z niego dumny. Czuł
się tu jak więzień. Zmęczenie i smutek przyćmiewały blask w
jego oczach. To miejsce było gniazdem złych wspomnień. Bóg jeden
wie, ile krwi polało się za zamkniętymi drzwiami tego pięknego
domu bez duszy. Dziewczyna zacisnęła wargi, docierając na ostatni
schodek i otworzyła obdrapane drzwi, które cicho zaskrzypiały.
Poczuła jednocześnie ulgę i rozczarowanie, kiedy zobaczyła, że
pokój jest pusty. Weszła do środka z nadzieją, że chociaż
poczuje jego zapach, jednak nic takiego się nie stało. Podeszła do
łóżka i ujrzała ciemnoczerwone plamy na pościeli. Przyłożyła
dłoń do ust i cofnęła się o kilka kroków. Zacisnęła powieki,
z całej siły walcząc z obrazami, które napływały do jej myśli.
Wydała z siebie cichy szloch, ale nie pozwoliła łzom spłynąć po
policzkach.
- Melody – usłyszała
cichy głos Alexa. - Wszystko w porządku? - Odwróciła się do
chłopaka i pokiwała głową, zdobywając się na słaby uśmiech.
- Na dole nikogo nie ma, ale
możemy sprawdzić za domem – oznajmił, wyciągając do niej dłoń.
Jego głos był spokojny, ale w oczach mimo to czaił się lęk.
Wiedziała, że on też jest zdenerwowany. Pokiwała głową i razem
opuścili pokój, a następnie zaczęli mozolnie schodzić na dół.
- Wiesz, kiedy byłam
dzieckiem zobaczyłam na placu zabaw małego chłopca, który nie
miał nóg. Podeszłam do niego jako jedyna z grupki dzieci i
zapytałam, czemu nie płacze. On nie wiedział, o co mi chodzi,
więc wskazałam na jego nogi, a raczej ich brak. Chłopiec
uśmiechnął się i powiedział, że przecież go nie boli. Wie,
że ich nie ma i czuje ich brak, ale ból już dawno minął,
nauczył się żyć bez nich. Na zawsze zapamiętałam jego słowa.
Kiedy zachorowałam, moja babcia wiedziała, że w każdej chwili
mogę odejść, że mogę sobie coś zrobić, ale ja zawsze z
uśmiechem mówiłam, że nawet jak zniknę, to przyzwyczai się do
życia beze mnie i ból minie, zostanie tylko dokuczliwa pustka. -
Spojrzała Alexowi w oczy i posmutniała. - Nigdy nie potrafiłam
się postawić na jej miejscu, ale teraz wiem, jak okropne to jest.
Ta niewiedza i strach. Uczyć się żyć bez kogoś, to jak uczyć
się oddychać. Nie umiałabym tego zrobić.
Oczy Alexa były pełne łez,
ale zacisnął usta, nic nie mówiąc. Wyprowadził ją na zewnątrz
i skierował się na małe podwórko za domem. Trawa była gęsta i
wysoka, niewielkie oczko wodne zarośnięte, zestaw drewnianych mebli
ogrodowych spróchniały i rozpadający się. Po lewej stronie rosło
wysokie, potężne drzewo, pod którym leżał mężczyzna z butelką
wódki w dłoni. Mamrotał coś przez sen. Dziewczyna znała tę
twarz. Pojawiała się w jej koszmarach co noc. To był ojciec
Justina. Potwór. Usłyszała ciche szlochanie Alexa i już
miała spytać, czemu płacze, ale nagle uniosła wzrok i zamarła.
Bezwładne ciało wisiało w
powietrzu. Twarz, ta piękna twarz, taka blada, bez wyrazu, bez
życia. Ubranie poszarpane, a z dłoni oraz skroni skapywały
szkarłatne kropelki krwi. Wokół szyi zaciskał się mocno gruby
sznur drugim końcem przywiązany do konara. Z gardła Melody wyrwał
się krzyk. Podbiegła do leżącego na ziemi mężczyzny i zaczęła
okładać go pięściami po twarzy. Zaczął jęczeć i rzucać się,
a z kieszonki jego marynarki wypadły dwa woreczki z białym
proszkiem.
- Ty sukinsynu! - wrzasnęła.
Wpadła w amok. Jej kostki
posiniały i pokryły się krwią. Serce łomotało jej w klatce
piersiowej. W jej żyłach płynął gniew w czystej postaci. Chciała
zatłuc zwierzaka na śmierć, ale poczuła, że chude ramiona
odciągają ją do tyłu. Szamocząc się, nie mogła przestać
krzyczeć. Upadła na kolana, a jej głowę zalała kakofonia
szeptów. Zacisnęła dłonie na włosach, zwijając się w kłębek.
Zdzierała sobie gardło, podczas gdy łzy moczyły jej porcelanową
skórę.
Przegrała swoją
najważniejszą bitwę.
***
Ale zjebałam, Boże,
przepraszam was. Na swoją obronę mam to, że przez ten czas, gdy
mnie tu nie było, pisałam książkę. Oczywiście mój super
komputer postanowił ją usunąć, przez co pół roku pracy poszło
na marne, no superfajnie no. Trzeba będzie sprowadzić informatyka, może uda się odzyskać. Jeszcze raz was przepraszam. Smutny
koniec, ale taki właśnie planowałam od początku. Epilog pojawi się za kilka
dni. Jeśli są jakieś błędy to przepraszam, nie czytałam tego od nowa, ale może potem poprawię.
Dziękuję, że zostaliście z Justinem i Melody do końca.
Mam jeszcze taką małą prośbę, żeby każdy z was zostawił po sobie komentarz, choćby krótki, ale to zawsze coś. Proszę, wyraźcie swoją opinię, a ja zastanowię się na kolejnym ff. To będzie ciężka decyzja, bo nie chcę, żeby z nowym było to samo, co z tym, więc nic nie obiecuję. Kocham was.
Nie wierzę że tak to się skończyło ♥♥♥:'( :'(
OdpowiedzUsuńAh genialne! Kochanie, dziękuję ci za pisanie tego fanfiction, bo było naprawdę cudowne i mam nadzieję, że wrócisz do nas z następnym ♥
OdpowiedzUsuńGdy przeczytałam rozdział, gdzie Melody wyszła z psychiatryka i poszła do Justina miałam nadzieję, że to zakończy się happy endem. Tyle ze sobą przeszli i naprawdę liczyłam na to, że będą nareszcie razem czy coś. Jednak sama widzę teraz jak bardzo się myliłam. Płakałam. Tak bardzo płakałam, gdy przeczytałam co on mu zrobił. To szaleństwo. To złamało mi serce.
OdpowiedzUsuńJeju no czemu to tak zakończyłaś ;_; ale genialne ff <3
OdpowiedzUsuń